Gdyby mnie ktoś o to zapytał, odpowiedziałbym, że w powrotach nie ma nic nadzwyczajnego. Niepytany też Wam chętnie opowiem, akurat mam parę wolnych liter na zbyciu, niech się nie kurzą nieużytki. W powrotach można nabrać wprawy. Zdarzało mi się już wrócić do wcześniejszego pracodawcy (widać mam niski próg bólu i wysoki próg życiowej porażki) oraz do domu, jakiś czas po tym, gdy Wielkie Miasto miało się okazać Wielką Szansą, ale się z tym miastem nie dogadaliśmy w kwestiach fundamentalnych, w związku z czym się nie okazywało. Spokojnie, wracałem oczywiście także do Wielkiego Miasta, gdy przypominałem sobie, że w domu jest owszem bezpiecznie, ale można z nudów umrzeć. Lub z pogłębiającej się stagnacji wynikającej z braku ruchomości widoku za oknem. Nie, nie mieszkam teraz w taborze cygańskim, lub wagonie WARS-u, ale i tak za szybami samochody jeżdżą szybko, ludzie się spieszą, Świadkowie Jehowy wręcz przeciwnie, mają dla wszystkich czas, ale też nie tkwią w bezruchu. Za to w podkarpackim domu marazm. Oblepiające człowieka ciepełko. Niby przytulnie i jedzenia w lodówce pod dostatkiem, ale ratunku, niechże mnie ktoś uwolni z tej foli spożywczej oplatającej człowieka, krępującej ruchy! Miłość miłością, ale im dalsza bliskość, tym mi bliższa. Do błędów też powracam nagminnie. Napowiatowo, ba, nawojewódzko nawet, stale, bardzo ochoczo! Jeśli jest jakiś błąd przerobiony już przeze mnie, to ja go chętnie sobie powtórzę, dla utrwalenia. Może to nawyk wyniesiony z podstawówki? Materiał powtarzać, powtarzać i powtarzać, by nie powtarzać. Klasy! I gdzie tu konsekwencja? Tak czy owak praktyka czyni podobno mistrza. No, kogoś tam czyni na pewno! Mamy z przyjaciółką opracowany pewien szyfr. Jedzie do „Krakowa”, „domu” lub „domu domu”. Odpowiednio: miasto, dom rodzinny, dom w którym się wychowywała. W moim domu rodzinnym bliscy czasem mają żal, gdy przez nieuwagę powiem o Krakowie „dom”. Jaki to niby dom? Kawalerka z kotem. I pogardliwe prychnięcie, nie kota, a rodzicielki. A przecież Nosowska (każda litera powinna być wielka, Nobel dla Dylana, Nike dla Kaśki!) pisze: „Dom to nie miejsce lecz stan”. Wróciłem do Krakowa (kot dojedzie za jakiś czas, więc to jeszcze nie dom, a pusta kawalerka). Już przygotowałem fioletową, brudzącą palce kalkę, by być przygotowanym na powielanie błędów metodą szkolną. Do podstawówki chodziłem, gdy jeszcze ludzie nie mieli w domu skanerów i drukarek, więc i błędy powielałem mozolnie, kaligrafując litera po literze. Morał z tej opowieści taki, że się wcale tym moim powtarzaniem lapsusów i kiksów nie przejmuję, czego i Wam życzę. Błędy mają to do siebie, że jednak czegoś człowieka uczą. A domy mają to do siebie, że się do nich wraca, choćby po to, by sobie przypomnieć, że chciałoby się żyć po swojemu, popełnić, pościelić i się na tym wyspać.