Recenzja – tere-fere-kuku.blogspot.com

belka

„W Zdobywcach brak tradycyjnego podziału na rozdziały, zamiast tego mamy przeplatające się opowieści trzech bohaterów, bez wyraźnego zaznaczenia, czyją historię właśnie czytamy, do tego dochodzimy przeważnie analizując czytany segment (…) Podobał mi się ten zabieg z dwóch powodów – po pierwsze, czytelnik nie dostaje na tacy wszystkich rozwiązań, musi się nieco pogłowić, coś sobie wywnioskować, a dla mnie to jest pewnego rodzaju sygnał, że autor traktuje tego czytelnika, czyli mnie, z szacunkiem i ma zaufanie do mojej inteligencji. Po drugie, czy ten rodzaj zatarcia wyraźnych granic pomiędzy opowieściami bohaterów nie tworzy jednego głosu? Może to nadinterpretacja z mojej strony, ale te narracje zlewające się w jedną, moim zdaniem, podkreślają tylko jak bardzo podobni w swoich pragnieniach i rozterkach są bohaterowie – podobni do tego stopnia, że mówią prawie unisono”.

Zdobywcy oddechu? Brzmi intrygująco, przyznacie sami. Ale jak to, zdobywcy? Oddech to jedna z najprostszych czynności, jaka może nam przyjść do głowy. Coś nad czym nie zastanawiamy się w ciągu dnia, nie poświęcamy mu szczególnie uwagi – no chyba że jesteśmy astmatykami, to już inna bajka. Bo przecież wiadomo, nie ma oddechu, nie ma nas. Po co więc to zdobywanie? Czy chodzi o włożony wysiłek, jaki sugeruje użycie rzeczownika „zdobywcy”? Trochę tak. Bez wątpienia, jest to dość chlubne dokonanie. Każdy z nas aspiruje do tego tytułu, możemy sobie to wpisać w życiorys. Może nie jesteś gwiazdą rocka, może zamiast do top modelki bliżej Ci do modelki plus size, może nie umiesz ładnie rysować, może jedyne co robisz dobrze, to parzysz zabójczą kawę, ale hej!, popatrz, na olimpiadzie życia wciąż jesteś na szczycie, idzie Ci świetnie. I może nie ma sensu zamartwiać się tym, co przyniesie Ci jutro, gdzie Cię ono zaprowadzi, liczy się Dziś, liczy się Teraz, bo za chwilę możesz wypaść z klasyfikacji generalnej. Doceń to, co masz, nawet jeśli nikt inny tego nie docenia, bo to jedyna Twoja szansa, drugiej nie dostaniesz.

Kim są główni bohaterowie? To trzej mężczyźni w różnym wieku, każdy z innym bagażem życiowym. Grzegorz, najstarszy, jest niespełnionym pisarzem, ojcem dwóch synów, z czego jeden posiada wadę genetyczną w postaci zespołu Downa. Dwudziestosiedmioletni Piotr z powodu swej odmiennej orientacji porzucił rodzinną miejscowość na rzecz pozwalającego na anonimowość miasta. Najmłodszy z tej trójki Zbigniew jest jednym wielkim chodzącą zbieraniną kompleksów – brak mu wiary w siebie i własne możliwości, a swoim największym osiągnięciem nazywa moment swoich narodzin, ponieważ nie przyjmuje do wiadomości, że stać go na więcej. Z pozoru różni, wszyscy trzej mają jednak wiele wspólnego. Wszyscy marzą o wielkim uczuciu, nawet żonaty od dawna Grzegorz, którego związek w wyniku perturbacji życiowych doznał trwałego uszczerbku. Każdy z nich chciałby zmienić swoje życie, móc nadać mu inny tor, aby w końcu poczuć się dobrze, aby w końcu poczuć szczęście. Nie korzystają w pełni z życia, nie biorą z niego garściami, raczej egzystują w oczekiwaniu, aż w końcu nadejdzie KTOŚ/COŚ, kto/co w końcu nada tej trochę bezmyślnej egzystencji sens i to prawdziwe życie wreszcie się rozpocznie.

W „Zdobywcach” brak tradycyjnego podziału na rozdziały, zamiast tego mamy przeplatające się opowieści trzech bohaterów, bez wyraźnego zaznaczenia, czyją historię właśnie czytamy, do tego dochodzimy przeważnie analizując czytany segment. Chociaż początkowo utrudnia to trochę lekturę, później jednak bohaterzy są nam już na tyle dobrze znani, że łapiemy bez problemu, który z nich akurat zabiera głos. Podobał mi się ten zabieg z dwóch powodów – po pierwsze, czytelnik nie dostaje na tacy wszystkich rozwiązań, musi się nieco pogłowić, coś sobie wywnioskować, a dla mnie to jest pewnego rodzaju sygnał, że autor traktuje tego czytelnika, czyli mnie, z szacunkiem i ma zaufanie do mojej inteligencji. Po drugie, czy ten rodzaj zatarcia wyraźnych granic pomiędzy opowieściami bohaterów nie tworzy jednego głosu? Może to nadinterpretacja z mojej strony, ale te narracje zlewające się w jedną, moim zdaniem, podkreślają tylko jak bardzo podobni w swoich pragnieniach i rozterkach są bohaterowie – podobni do tego stopnia, że mówią prawie unisono.

Książkę dawkowałam sobie powolutku, delektując się stylem autora, wywijasami językowymi, jakie co chwila padały. Inteligentne zabiegi stylistyczne podkreślały przemyślenia bohaterów, znacznie je wzbogacając, ale muszę przyznać niestety, że prawdziwym jest powiedzenie, że co za dużo, to nie zdrowo. Gdy chciałam wczytać się powieść, zatracić się w bolączkach trzech panów bohaterów, ta gra słów gdzieniegdzie jednak spowalniała czytanie i odrobinę irytowała, miejscami czułam delikatny przesyt i musiałam od książki odpocząć, a szkoda, bo ta warstwa językowa stanowi jednocześnie jej mocny atut.

Chciałbym przetwarzać myśli na znaki, litery, słowa. Banalnie wartościowe. Pisać, dotykać świata i niech świat mnie dotyka równie dotkliwie. Żyć prosto i bez przesady, ale mieć w tym wszystkim swój głos, swój styl. W polski odnaleźć swój polski, mówić we własnym języku. Czasami bywa tak, że sobie człowiek przetnie palec kartką papieru. O, jakże boleśnie! I właśnie tak wyobrażam sobie tworzenie. Przeciąć się stronami, poranić, pozwolić krwi wypłynąć na powierzchnię. Krwi buzującej skrycie pod skórą. Wyzwolić ją. Przelewać myśli na papier, jak przelewa się krew, walcząc o swoje ideały. Bo to walka, wojna z samym sobą. I marzenie, by ktoś to docenił. Przemyślał moje myśli. Jak hycel tropić zapisywane na papierze słowa, niczym psy o zimnym, wilgotnym nosie, który wyczuje wszystko. Wyczuć. Czuć. Polować na nie, by móc je celnie ująć, zniewolić, lecz nie uśpić, a właśnie rozbudzić, dać im drugie życie. Napisać coś, co inni czytać będą z ołówkiem w ręku, by zakreślać, żeby nic im nie umknęło. Ja tak miewam. (…) Być panem do towarzystwa. Dzięki swojej pisaninie przez chwilę komuś towarzyszyć. Pobudzać, wywoływać emocje! Przeczytanie książki zajmuje kilka chwil, spędza się ten czas z pisarzem, rozsiadając się wygodnie w jego mózgu z kubkiem parującej herbaty w dłoni.

Książki nie poleciłabym tym czytelnikom, którzy szukają wartkiej akcji, wielkich czynów, prostego do bólu języka. Nie jest to plażowe czytadło ani też książka na jeden wieczór. Kto zatem jest jej idealnym odbiorcą? To zdecydowanie pozycja, której warto poświęcić więcej czasu, posmakować jej, podelektować się jej stylem. I na pewno warto mieć pod ręką ołówek, co nie bez kozery podpowiada nam sam autor, bo wartościowych zdań i fragmentów jest tutaj naprawdę mnogość i aż żal byłoby pozwolić któremuś umknąć. Jeśli czujecie się zaintrygowani tym obiecującym polskim debiutem, jeśli chcecie podumać nad znaczeniem miłości, religii i rodziny w życiu, jeśli macie ochotę na językową przygodę, nie zawiedziecie się sięgając po „Zdobywców oddechu”.

Za możliwość przeczytania książki i potowarzyszenie mi wieczorową porą z kubkiem parującej herbaty dziękuję serdecznie autorowi.
2017-06-19 06.37.02 4.jpg
Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s